AKCESORIA SPACEROWE SZYJEMY NA ZAMÓWIENIE DO 5 DNI ROBOCZYCH | INTERNATIONAL SHIPPING AVAILABLE – PLEASE SEND US AN EMAIL

Szelki – porady i inspiracje

Szelki – porady i inspiracje

Wspólne spędzanie czasu z psem, spacery, wycieczki, wyprawy… Te małe i te duże, krótkie i długie wymagają odpowiednich akcesoriów. Aby był to czas przyjemny dla obu stron i bezpieczny musimy dobrać odpowiednie modele do rodzaju aktywności. Jakie szelki wybrać? Na co zwrócić uwagę? Jak dobrać rozmiar szelek? Jaki typ szelek będzie odpowiedni dla mojego psa? Na te wszystkie pytania odpowiedź nie jest jednoznaczna.

Na potrzeby tego artykułu możemy podzielić szelki na spacerowe przeznaczone do codziennego użytku i szelki do zadań specjalnych. Ta druga grupa, to specjalistyczne uprzęże, szelki sportowe, taktyczne czy wysokościowe przeznaczone do wykonywania konkretnej pracy lub do uprawiania sportu. Skupimy się na pierwszej grupie. Warto pamiętać, że klatka piersiowa psa rozwija się nawet do 4 roku życia (w zależności od rasy). Jeśli źle dobierzemy szelki będzie to miało swoje konsekwencje w budowie naszego pupila, a nawet może spowodować powstanie wad anatomicznych. Weźmy pod lupę najpopularniejsze rodzaje szelek spacerowych.

Szelki step – in

Pod względem budowy i anatomii psa nie są to najlepiej skonstruowane szelki. Ich wadą jest to, że blokują ruch przednich łap i uciskają mostek. Nie są polecane dla młodych, rosnących osobników, ponieważ mogą wpływać na nieprawidłowe ukształtowanie klatki piersiowej. Zaletą szelek jest to, że bardzo łatwo i szybko się je zakłada. Mogą być użyteczne dla psów, które obawiają się przekładać głowę przez obręcz w szelkach typu guard  (choć ten argument nie jest do końca dobry, bo można znaleźć guardy z odpinaną przednią obręczą). Nie nadają się dla psów mających tendencje ucieczkowe i lękliwych – bardzo łatwo się z nich wysmyknąć.

Szelki typu guard

To najbardziej optymalny typ szelek, który pozwala psu na swobodny ruch i będzie odpowiedni nawet na wielogodzinną wyprawę. Warunek jest jeden – prawidłowo dobrany rozmiar. W przypadku tego typu szelek zazwyczaj podane są następujące wymiary: obwód karku, obwód klatki piersiowej, długość paska na plecach oraz długość paska mostkowego. Ten model posiada zazwyczaj trzystopniową regulację dzięki, której łatwo jest dopasować je do konkretnego osobnika. Pamiętajmy, aby pasek na plecach nie był zbyt krótki, ponieważ wtedy szelki będą ocierały pachy. Ważne jest również, aby klamra na obręczy barkowej nie uderzała psa w łokcie podczas poruszania się. Dosyć istotną sprawą jest dobór materiału, z którego są uszyte. Możemy sprawić psu bardziej zabudowany model, z miękkim przodem lub lekkie szelki skonstruowane z taśmy. Co wybrać? Wszystko zależy od preferencji. Wybierając szelki zabudowane zwróćcie uwagę, aby materiał był szybkoschnący i przewiewny – bardzo ułatwi to ich użytkowanie i nie odparzy skóry czworonoga. Niektóre psy nie lubią szelek zbyt mocno zabudowanych, wolą lekkie szelki taśmowe. Jeśli mamy psa długowłosego masywne szelki i do tego uszyte z nieodpowiednich materiałów mogą filcować sierść i wtedy lepszym wyborem będą te wyprodukowane z taśmy.

Szelki norweskie

Ten model szelek, choć bardzo popularny, nie jest polecany przez specjalistów zajmujących się zdrowiem i dobrostanem psa. Dlaczego? Główny zarzut dotyczy konstrukcji paska przedniego, który może blokować zakres ruchu przednich łap. Psy nie mają obręczy barkowej, a łopatka jest przytwierdzona do klatki piersiowej za pomocą mięśni i więzozrostu – dzięki temu mają bardzo dużą ruchomość kończyn przednich. Niestety wszystko to sprawia, że te okolice narażone są na urazy, zwłaszcza związane z przeciążeniem, więc szelki norweskie mogą się również do nich przyczynić. Czy to oznacza, że wcale nie należy ich używać? Nie! To oznacza, że pies w tych szelkach nie powinien ciągnąć, ponieważ może to powodować późniejsze problemy z układem ruchu. Zaletą tych szelek jest łatwość i szybkość ich zakładania, więc mogą sprawdzić się kiedy chcemy wyjść na szybki spacerek i pies nie ciągnie na smyczy. Nie nadają się natomiast na wycieczkę, dogtreking, do tropienia czy sportu.

Szelki easy walk

To odmiana szelek z zapięciem z przodu, których zadaniem jest oduczyć psa ciągnięcia na smyczy. Z założenia mają wspomagać naukę spacerowania na luźnej smyczy, więc nie powinny być szelkami rekreacyjnymi, a treningowymi. Nie są to szelki wygodne, ponieważ ich rolą jest wywołać dyskomfort, aby czworonóg szedł spokojnie. Ich konstrukcja sprawia, że podczas napięcia smyczy szelki zaciskają się i obracają psa w stronę właściciela. Czy takie szelki są bezpieczne? Wszystko zależy od tego do jakich celów ich użyjemy i w jaki sposób będziemy pracować z psem. Bywają pomocne przy dużych silnych i pobudliwych psach, których właściciele nie są w stanie ich utrzymać. Mogą pomóc opanować psa w trudnej sytuacji, ale nie powinny zastępować odpowiedniego treningu, najlepiej pod okiem doświadczonego trenera pracującego metodami pozytywnymi. Szarpanie psa na szelkach easy walk może skończyć się urazem. Szelki blokują ruch, ściskają barki i stawiają opór na klatkę piersiową. Powinny być używane z obrożą i służyć tylko do ewentualnego korygowania zachowania psa. Zanim sięgniemy po easy walk warto popracować z psem i zastanowić się jaka jest przyczyna ciągnięcia – może się okazać, że ich użycie nie będzie potrzebne!

Nie ma szelek idealnych dla wszystkich psów, ale za to ich wybór może przyprawić o zawrót głowy! My polecamy zapoznanie się z bogatą ofertą wzorów szelek <link> Freddy&Wolf®, których design inspirowany jest naturą i nawiązuję do kultury naszych przodków. Zaletą oferowanych przez nas szelek jest łatwość w doborze rozmiaru, możliwość dopasowania i wygoda użytkowania. Guardy <link> będą odpowiednie zarówno dla psów gładkowłosych (miękkie taśmy nie obcierają wrażliwej skóry czworonoga) jak również psiaków z długą sierścią (nie filcują i nie kosmacą szaty). Bogata kolorystyka i unikalne wzornictwo sprawiają, że każdy znajdzie coś dla siebie!

Z pasji do tkania – rozmowa ze Stanisławą Gluzą

Z pasji do tkania – rozmowa ze Stanisławą Gluzą

Zagłębiając się w historie naszej bohaterki, warto podkreślić, jak bliska jej duszy jest twórczość, czerpiąca inspirację z kultury naszych przodków. Stanisława zajmuje się ręcznym tkaniem słowiańskich pasów, zwanych również krajkami. Odkrywa ona przed nami tajemnice tej niezwykle pracochłonnej i wymagającej precyzji sztuki. Kobiety ozdabiały nie tylko damskie, ale również męskie stroje, pięknymi kolorowymi pasami, które barwiły naturalnie, korzystając z darów matki ziemi.

 

Z pasji do tkania – rozmowa ze Stanisławą Gluzą

 

Skąd, Stasiu, zainteresowanie właśnie tym rzemiosłem i chęć zgłębiania techniki tkania?

Tkactwo tabliczkowe jest dla mnie idealnym połączeniem trzech pozornie niezależnych elementów, które, przeplatając się w różnych proporcjach, dają mi niesamowitą frajdę. Po pierwsze, tkactwo rozbudza zainteresowania szeroko pojętą historią i archeologią, uzupełniania wiedzę o nowe źródła i odkrywanie fascynujących drobiazgów składających się na życie i pracę ludzi z dawnych epok. Po drugie, jest to rzemiosło polegające na tworzeniu z prostego półproduktu czegoś konkretnego, rzeczy pięknej i użytecznej. A doskonalenie znanych technik i poznawanie nowych to przygoda. Wreszcie po trzecie, tkactwo ma w sobie element artystyczny, uwalnia fantazję i ekspresję, pozwala eksperymentować z materiałami i kolorami, zaspokaja naturalną potrzebę tworzenia i używania czegoś pięknego.

Kto wprowadził cię w ten świat i jakimi metodami wykonujesz krajki?

Mgliste opowieści o istnieniu grup rekonstruktorów historycznych i archeologii eksperymentalnej przynieśli prawie dwadzieścia lat temu znajomi. „Wybierz się z nami na Wolin, sama zobaczysz”, definitywnie ukierunkowało ścieżkę mojego rozwoju. Jestem samoukiem, choć pierwsze prace tworzyłam, podpatrując bardziej doświadczone koleżanki i zbierając (początkowo śladowe) wskazówki dotyczące techniki tkania z internetu. Obecnie skupiam się na tkaniu na tabliczkach czterodziurkowych (dają możliwość tworzenia zaawansowanych wzorów) i co jakiś czas dorzucam do oferty taśmy tkane na bardku tkackim (wyłącznie w splocie płóciennym, bez zaawansowanych technik np. wybierania wzoru).

Czy możesz nam przybliżyć temat tkanych pasów. Czym się inspirujesz przy wyborze danego wzoru?

Jak sama nazwa podpowiada krajka była początkowo krajem, brzegiem tkaniny tkanej na domowym krośnie: z prawej i lewej strony tkanego materiału wiązano pęczki osnowy z tabliczkami i tak całość tkano równocześnie, łącząc jednym wątkiem. Dzięki temu brzegi tkaniny były równe i wytrzymałe. W czasach, kiedy niemal każdy przedmiot należało wykonać samodzielnie, trwałość miała znaczenie kluczowe, stąd zapewne pomysł, by brzegowe paski-krajki tkać oddzielnie i doszywać do odzieży, wymieniając je, kiedy się zużyją.

Krajki prócz walorów praktycznych miały wartość estetyczną (podkreślaną bogatym wzornictwem i kolorystyką), społeczną (mogły określać pochodzenie lub status majątkowy posiadacza), symboliczno-magiczną (np. ochronna rola niektórych kolorów), bywały łupem wojennym lub walutą (na co wskazuje ich obecność w znaleziskach wyrobów importowanych). Historycznie potwierdzone jest używanie krajek jako lamówek do obszywania różnych elementów garderoby, opasek na głowę, pasków (również z klamerkami), podwiązek czy taśm obwiązujących odzież. W odtwórstwie historycznym zasadą jest spójność stroju (zarówno datowania, jak i lokalizacji), więc na ogół wykonuję projekty pod konkretne znalezisko – wzór, materiał i przeznaczenie krajki jest więc z góry określone. Czasem zdarza się, że ktoś prosi o motyw z konkretnego regionu i wieku, wtedy zaczynam szperanie w źródłach. Zupełnie inaczej wygląda praca przy krajkach na przykład LARP-owych lub współczesnych paskach – tutaj wzór i kolorystykę wybiera kaprys zamawiającego lub… mój („brakuje w palecie krajki w fioletach”, „a tego wzoru to wieki nie tkałam”).

 

 

Obcowanie z naturą i odkrywanie na nowo kultury naszych przodków jest dla nas bardzo ważne. Czy masz poczucie misji, żeby zaprezentować szerszej publiczności historię dawnego rzemiosła i wskrzesić jej piękno na nowo?

Rozmawiając z wieloma osobami odwiedzającymi festiwale historyczne, mam poczucie, że szkolny sposób uczenia historii (polegający głównie na wykuwaniu dat bitew) po pierwsze zraził większość do odkrywania historii, a po drugie – zrobił z niej miszmasz, w którym „najpierw jaskiniowcy okładali się maczugami, potem rycerze okładali się mieczami, a jeszcze potem była druga wojna”, gdzieś po drodze Krzyżacy i piramidy. I tyle w głowach zostało z całego bogactwa wieków… I dopiero dłuższa rozmowa doprowadza ich do odkrycia, że nasi przodkowie to przecież byli ludzie, którzy zupełnie nie różnili się od nas – z marzeniami, ambicjami, pracowici, odważni i pomysłowi. A umiejętności technicznych, wyobraźni oraz zdolności artystycznych my, z całą naszą rozwiniętą technologią, możemy im nieraz tylko pozazdrościć!

Kiedy rzemieślnik-odtwórca pokazuje replikę i zaczyna opowiadać: „trzy pakiety stali poskładane razem, po siedemset warstw każdy, to skręcane tak, a to inaczej, bez młota elektrycznego, bez hydraulicznej prasy, na węglowej kuźni (…) o tu pani popatrzy: półtora kilometra nici, osiemnaście wzorków na zmianę, czterysta ustawień tabliczek i każde daje tylko milimetr, a pas ma dwa i pół metra, a ta blaszka naprawdę ma pół milimetra, okręcona na jedwabnej nici…”. Nagle otwierają się oczy, pada pytanie: „Ale jak to tak? Tysiąc lat temu? Ręcznie? Bez maszyn?”. I gdzieś pomalutku kiełkuje szacunek dla pracy, umiejętności ludzi, którzy tworzyli arcydzieła – miecz z Sutton Hoo, krajka ze Snartemo, łódź z Gokstad…
Jeśli moja praca zawiera w sobie element misji, to chyba właśnie takiej: w świecie ukształtowanym przez technologiczne ułatwienia budzenie szacunku do talentu, determinacji i pracy ludzi, którzy tych ułatwień nie mieli, a mimo to tworzyli przedmioty budzące podziw trwałością, funkcjonalnością, pięknem. Przypominanie, że to, czym dziś dysponujemy, zawdzięczamy naszym przodkom – wynalazcom, rzemieślnikom i artystom.

Wiem, jak bliskie są ci również liczne festiwale Słowian i wikingów oraz te prezentujące dawne rzemiosło. Na przestrzeni lat można zaobserwować coraz więcej osób tęskniących za bliskością natury, których przyciąga energia takich miejsc. Czy któryś z festiwali szczególnie zapadł ci w pamięć?

Festiwale historyczne i warsztaty edukacyjne to nie tylko wikingowie i Słowianie. W Polsce działa obecnie bardzo wiele grup zajmujących się rekonstrukcją przeróżnych kultur z bardzo wielu epok – i to naprawdę na wysokim poziomie! Poszczególne festiwale historyczne mają swoją specyfikę i niepowtarzalny klimat, a co ważne – na każdym spotkamy fantastycznych ludzi, prawdziwych pasjonatów o ogromnej wiedzy. Póki sama tego nie doświadczyłam, nie wiedziałam, jak ciekawe mogą być opowieści o roślinnych barwnikach, sekretach warzenia piwa czy obrzędach koniecznych do prawidłowego wykonania szamańskiego bębna – można słuchać ich godzinami!
Gdybym naprawdę musiała wybrać, wskazałabym dwa miejsca – Wolin i Cedynię.
Wolin działa na wyobraźnie niejako dwutorowo: z jednej strony, kiedy trafiamy na wzgórza z kurhanami i miejsce po dawnej osadzie, na tablice wskazujące na dawny port i na kamienie runiczne człowiek uświadamia sobie, że ta cała historia rozgrywała się naprawdę i właśnie tutaj. Że Słowianie i wikingowie to nie stwory z komiksu, ale prawdziwi ludzie, którzy tu żyli, łowili ryby, pracowali w warsztatach, walczyli i handlowali. Ślady po ich działalności – ułamki naczyń, narzędzia, monety – zostały w ziemi, pod naszymi stopami. Potem przez ścieżkę wytoczoną w trzcinach człowiek wędruje w stronę pieczołowicie postawionego skansenu, a tam otaczają go setki ludzi w strojach sprzed wieków. Kobiety z koszykami pełnymi kłębków wełny czy dzieci w koszulinach do ziemi. Kowal poprawia świeżo wykute gwoździe. Jacyś muzykanci zaczynają grać, ktoś tańczy, ktoś inny się przyłącza i po chwili wszyscy wokół się bawią. Wielki wojownik w kolczudze, z hełmem pod pachą, targuje się o cenę miecza. Zaczyna się druga część magii: prawdziwy wehikuł czasu. Polecam.
Drugie miejsce leży na krawędzi Pojezierza Myśliborskiego – cudownej krainy urzekającej pięknem przyrody, spokojem i dostojną przeszłością – trudno mi było w to uwierzyć, ale niemal większość okolicznych wiosek, dwa domy na krzyż, ma zabytkowe kościółki. Nie, nawet nie gotyckie. Romańskie, kamienne. Sam festiwal (czerwcowy, z okazji taktycznego zwycięstwa Mieszka I) jest niezwykle kameralny, ale ma klimat oddalonego od reszty świata leśnego obozowiska. Nie wielkie handlowe emporium jak Wolin, ale właśnie mała, leśna osada – jak większość ludzkich siedzib w tamtym czasie. Posadowiona w harmonii z przyrodą, respektująca prawa natury, równocześnie korzystająca z jej skarbów w sposób pomysłowy i efektywny. Pomieszkanie tam przez chwilę bardzo ładuje duchowe akumulatory.

Większość z nas zmuszona jest funkcjonować w świecie, który przepełniony jest wszechobecnym konsumpcjonizmem, pogonią za lepszym jutrem, nie oglądając się chociażby na krzywdę zwierząt. Czy możesz pokrótce opowiedzieć historię twojej wyjątkowej suczki Dafy?

Przyszłość, zbudowana na krzywdzie zwierząt i ogólnie przyrody, nie będzie lepsza. Prawdopodobnie nie będzie jej wcale. Czasem, żeby uniknąć katastrofy w mikroskali, wystarczy nie ścinać drzewa, nie wypalać łąki, na drodze ominąć jeża, wystawić wodę dla ptaków. A decyzje o pojawieniu się zwierzaka w domu podejmować z pełną świadomością jego potrzeb i moralną odpowiedzialnością za jego los. Trzeba być ostatnim sadystycznym draniem, bez sumienia, żeby zwierzę dręczyć, głodzić, zmuszać do rozmnażania się bez opamiętania dla zysku, a ostatecznie pozbyć się – utopić, przykuć do drzewa, może „tylko” wyrzucić z auta daleko od domu. Dafa przetrwała zapewne różne fazy ludzkiego okrucieństwa – na ulicę trafiła z przerażeniem w oczach, szczeniakami w brzuchu i bliznami na całym wychudzonym ciele. Ze schroniska wyciągnęły ją panie z fundacji. Dzięki nim urodziła i odkarmiła w spokoju maluszki, którym panie szybko znalazły odpowiedzialne domy. A Dafa trafiła do mnie. Szybko okazało się, że jest to prawdziwa Psia Dama – niezwykle spokojna i zrównoważona, bardzo inteligentna i pełna psiej radości życia, choć przez jakiś czas traumy z przeszłości dawały o sobie znać – zastygała przerażona na konkretne kombinacje sygnałów (kij/laska, biała płachta, nagły hałas). Po uporaniu się z różnymi zdrowotnymi dolegliwościami zaczęła poznawać szerokie grono znajomych na dwóch i czterech łapach (według niej ludzie są wow, koty są wow, psy – prawie wszystkie – są wow, ptaki są wow, wiewiórki nie są wow!). Obserwowanie Dafy to prawdziwa przyjemność – jak zmienia się wyraz jej pyszczka zależnie od nastroju, jak wręcz widać błysk zrozumienia, kiedy tłumaczy sobie „z ludzkiego na psie”, czego się od niej oczekuje i w jak rozbudowane relacje potrafi wchodzić z innymi psami. Samo psie powitanie to cała ceremonia, i dopiero Dafa mi pokazała, jak bardzo może być ono skomplikowane i wymowne! Nie szczeka, chyba że przez sen. Spać lubi bardzo. Jeść lubi jeszcze bardziej. To jednocześnie zwykły, jak i najniezwyklejszy pies.

Czy masz jakiś wymarzony projekt, nad którym chciałabyś pracować lub stać się jego częścią?

Z całą pewnością chciałabym móc poświęcić więcej czasu na pracę nad krajkami z epoki żelaza – zarówno celtyckimi, jak i fińskimi, dużo późniejszymi. W pracach naukowych, a nawet popularnonaukowych filmach podkreśla się niezwykły kunszt ówczesnych rzemieślników i rzeczywiście „żelazne” krajki są bardzo zaawansowane technicznie i mają przebogate wzornictwo; wełniana przędza, z której zostały utkane, jest najwyższej jakości, a kolory niejednokrotnie zachowały się do dziś!

Dziękujemy, że podzieliłaś się z nami przemyśleniami dotyczącymi twojej twórczości.

 

Nosework – dlaczego warto?

Nosework – dlaczego warto?

Stoję i obserwuję jak pies porusza się po pomieszczeniu, obwąchuje różne przedmioty, mija krzesło, swoje legowisko, stół, kanapę, nagle przyspiesza i gwałtownie zawraca. Wiem, że jest już bardzo blisko. Węszy tak intensywnie jakby cały był jednym, wielkim nosem. Zwraca się w kierunku stołu i ponownie znajduje się przy kanapie. Łapy nieruchomieją, nos sprawdza każdy centymetr oparcia kanapy. Głośno wydycha powietrze, intensywnie wachluje ogonem, nos zatrzymuje się i precyzyjnie wskazuje miejsce ukrycia próbki zapachowej. Kluczem do opisania tej wspaniałej pracy węchowej jest jedno słowo: NOSEWORK!

Czym jest nosework?

Nosework to sport kynologiczny, który polega na wyszukiwaniu przez psa konkretnego zapachu. Wywodzi się z pracy psów służbowych, ale w odróżnieniu od profesjonalnej detekcji – nosework może trenować każdy psio-ludzki zespół. Stanowi doskonałą formę aktywności bez względu na rasę, wiek, charakter czy inne doświadczenia psa, ale trening powinien być dostosowany do jego możliwości. Nosework powstał w 2006 r. w Stanach Zjednoczonych gdzie trójka trenerów psów policyjnych postanowiła wykorzystać pewne elementy detekcji w pracy z psami ze schroniska. W Polsce pierwsze seminaria nosework były organizowane dopiero w 2016r. W profesjonalnej detekcji psy szukają na przykład materiałów wybuchowych, narkotyków czy udaremniają przemyty papierosów. A czego szukają nasze domowe psy? W USA wykorzystano trzy zapachy – anyż, wyciąg z soku brzozy (lub lukrecję) i goździk. W Polsce w zależności od organizacji psy pracują na naturalnych substancjach (kora cynamonu, suszona skórka pomarańczy, goździk), hydrolatach (eukaliptus, lawenda, liść laurowy) lub olejkach wymienionych substancji.

Dlaczego warto trenować nosework ze swoim psem?

Powodów, dla których warto trenować nosework jest bardzo wiele. Naturalną potrzebą psa jest węszenie i eksplorowanie otoczenia, cały psi świat składa się z ogromnej gamy zapachów, o których my ludzie nie mamy pojęcia! Niezwykłe umiejętności psiego nosa są zdumiewające – naukowcy podają, że psi nos ma około 200 mln komórek węchowych, podczas gdy my ludzie mamy ich tylko około 5 mln. Nasi cudowni przyjaciele potrafią węszyć niezależnie prawą i lewą dziurką nosa, dzięki czemu dokładnie lokalizują kierunek, z którego wydobywa się zapach. Psy są w stanie wykryć bardzo małe stężenie zapachu zupełnie niewyczuwalne dla człowieka. „Aby zrozumieć jak pies potrafi robić, to wszystko, co robi, musimy podążać za jego nosem. Na doświadczenie psa składają się głównie wrażenia węchowe. W naszym umyśle rzeczywistość składa się z obrazów, w umyśle psa – z zapachów. My odbieramy słowa, on – opary.”[1] Poszukiwanie określonego zapachu stwarza doskonałe warunki do stymulacji umysłowej i zapobiega nudzie. Pies, który ma zaspokojone potrzeby, to pies spokojniejszy, lepiej kontrolujący emocje, pewniejszy siebie, a więc po prostu szczęśliwszy.

Inną zaletą nosework jest ogromna łatwość w zorganizowaniu treningu. Trenować możemy w zasadzie wszędzie, nawet bez wychodzenia z domu! Wystarczy dosłownie parę minut, aby urozmaicić spacer zadaniem węchowym. Nie potrzebujemy drogich i wymyślnych sprzętów – możemy wykorzystać przedmioty dostępne w domu lub bez problemu kupić je w każdym markecie. Trenerzy i zawodnicy nosework starają się wykorzystywać najróżniejsze przedmioty, aby urozmaicić trening i stworzyć ciekawą zagadkę węchową, ale na potrzeby dobrej zabawy z psem naprawdę nie trzeba wiele. Trening możemy zorganizować w pomieszczeniu gdzie pies będzie szukał zapachu, np. w kartonowych pudełkach albo zaoferować naszemu pupilowi przeszukanie jednego z pokoi w naszym domu. Na kolejnych treningach uczymy psy pracować na zewnątrz, przeszukiwać obiekty oraz szukać zapachu ukrytego na zewnątrz samochodu. Dobrze przeprowadzony trening poprawi relację przewodnika z psem i będzie budował wzajemne zaufanie. Psom lękliwym doda odwagi, nadmiernie pobudzone – wyciszy i z pewnością dobrze spożytkuje energię naszego czworonoga. Szukając zapachu pies samodzielnie podejmuje decyzje i buduje pewność siebie, uczy się koncentracji na zadaniu i pokonuje własne ograniczenia.

Nosework może również stanowić uzupełnienie terapii behawioralnej psów i pomóc w rozwiązywaniu problemów. Nie będzie cudownym lekarstwem na wszystkie problemy, bo warunkiem skutecznej pracy z psem jest rozumienie komunikatów jakie wysyła i znalezienie przyczyny problemu, ale przyniesie wiele korzyści. Eksploracja otoczenia zmienia stan emocjonalny psa – umożliwia przejście ze stanu negatywnego w pozytywny. Praca węchowa uczy samodzielności i aktywuje w mózgu układ nagrody. Najprościej mówiąc, to taki system w mózgu, który odpowiada za pragnienie czegoś, motywuje do poszukiwania bodźca wzmacniającego. Wydzielają się wtedy duże ilości dopaminy – potocznie nazywanej „hormonem szczęścia”. Pies, nauczony szukania konkretnego zapachu, doskonale wie, że czeka go nagroda i to oczekiwanie na nagrodę jest bardzo przyjemne i motywujące – zachęca i napędza go do działania.

O zaletach tej aktywności można powiedzieć naprawdę dużo i w dodatku same dobre rzeczy. Nosework służy nie tylko psom. Jak już wspomniałam jest to dyscyplina sportowa, a więc w wielu miastach odbywają się zawody organizowane przez różne organizacje. Wyjazd na takie zawody, to dla przewodnika możliwość poznania innych ludzi, wymiana doświadczeń, szansa na zawarcie interesujących znajomości i przyjaźni. Na treningach nosework przewodnicy uczą się odczytywać zachowania psa, potrafią dać mu wsparcie kiedy tego potrzebuje i zaczynają wierzyć w swoje psy, są z nich dumni, a psy to czują! Cudownie jest obserwować zmiany jakie zachodzą w relacji człowiek – pies! Dla mnie osobiście uczestnictwo w zawodach, to możliwość sprawdzenia się w roli przewodnika i ogromna radość ze wspólnej pracy. A kiedy jeszcze uda się stanąć na podium (choć nie jest to celem a miłą niespodzianką) moje neurotransmitery także dają o sobie znać! 😉

[1] Alexandra Horowitz, Nosem psa. Wycieczka do fascynującego świata zapachów, Wydawnictwo Czarna Owca, W-wa 2017, s. 43